Zwycięstwo nad "potworem". Rekordowy zjazd narciarski - Mount St. Elias 2007 | 2007.09.14 |
Okupiwszy swój wyczyn morderczym wysiłkiem, narażając wielokrotnie życie, po dwóch próbach, z których dopiero ostatnia zakończyła się powodzeniem, ekspedycja dwóch śmiałków z austriackiego miasteczka Kitzbühel zdobyła szczyt Mount St. Elias na Alasce (5 489 m n.p.m.). Axel Naglich i Peter Ressmann pokonali najwyższą górę świata o zboczach opadających do poziomu morza. Przygotowując się do najdłuższego na świecie zjazdu na nartach, Naglich postanowił zaufać nartom Fischera. Wybór padł na model Watea 101. Są to narty, w których producent zastosował nowatorską technologię I-Beam, dzięki czemu możliwe było uzyskanie lepszej stabilności i wydatne zmniejszenie wagi sprzętu.
39-letni Austriak opowiada: "Mieliśmy do czynienia z każdym rodzajem śniegu i z każdym rodzajem warunków - od śniegu miękkiego po prawdziwy "beton". By sobie z tym poradzić, potrzebna była narta rzeczywiście wszechstronna. Watea znakomicie zdała egzamin."
Budzący grozę św. Eliasz (5 489 m n.p.m.) W porównaniu z górą św. Eliasza nawet taki olbrzym jak Mount Everest prezentuje się nędznie. Wprawdzie szczyt Mount St. Elias liczy "zaledwie" 5 489 m n.p.m., ale jego zbocza wznoszą się niemal pionowo w górę praktycznie od poziomu 0 m n.p.m. Szczyt najwyższej góry świata, Mount Everestu (8 848 m n.p.m.), przewyższa jedynie o 3,5 tys. m otaczające go pogórze.
Wyprawa na Mount St. Elias to nie pierwszy ekstremalny pomysł Axela Naglicha. Ten architekt z zawodu, a z zamiłowania narciarz ma już na swoim koncie przetarcie ekstremalnych tras na Mount Cook w Nowej Zelandii (3 lata temu) i zjazd z Elbrusa na Kaukazie (4 lata temu). Górę św. Eliasza, tego wznoszącego się nad wodami Pacyfiku giganta, Naglich miał na oku już od dawna.
Pierwsza wyprawa zakończyła się niepowodzeniem. Podczas drugiej Naglich i jego towarzysz Peter Ressmann jako pierwsi na świecie dokonali zjazdu na nartach z samego szczytu niebezpiecznej góry. Był to jednocześnie najdłuższy zjazd w historii narciarstwa. Niewyobrażalnie stroma trasa ze szczytu (5 389 m n.p.m.) do podnóża góry nad brzegiem oceanu miała długość około 20 km.
|
Vitek Ludvik/Red Bull Photofiles |
|
Tutaj nie było możliwości pomyłki. Pokryte lodem zbocza opadały stromo w dół (miejscami nachylenie stoku dochodziło do 60 stopni) i aż roiło się od szczelin lodowcowych. Podczas zjazdu trzeba było bez przerwy zachowywać maksymalną koncentrację i uważać na spadające kamienie. Mordercza wyprawa na szczyt trwała 11 dni. Zjazd w dół zajął 3 dni. Dla Axela Naglicha, wszechstronnie utalentowanego sportowca, było to niezwykłe, ekstremalne doświadczenie: "Stres i napięcie było ogromne. Na tej górze na każdym kroku człowiekowi grozi śmierć."
Pierwsi od lat, którym się udało W rejonie, gdzie leży Mount St. Elias występują jedne z najobfitszych opadów śniegu na świecie. Podczas wyprawy zdarzyło się, że Austriacy musieli w dzikim tempie odkopywać swoje obozowisko, by przeżyć. W końcu jednak i tak musieli salwować się ucieczką, szukając schronienia w bezpieczniejszym miejscu.
|
fot. Vitek Ludvik/Red Bull Photofiles |
|
Parę lat temu zjazdu z Mount St. Elias próbowali dokonać dwaj Amerykanie. Nigdy z tej ekspedycji nie powrócili. Ich ciała spoczęły pod lodem nieopodal szczytu. Austriakom się udało. Naglich i Ressmann są więc niezwykle dumni i szczęśliwi. Dokonali bowiem nie lada wyczynu; w przeciągu ostatnich pięciu lat byli trzynastą ekspedycją, próbującą zdobyć wierzchołek "potwora" (jak górę św. Eliasza nazwał Naglich), a jedyną, której się to udało.
Wyprawa w obiektywie kamery Przebieg ekspedycji utrwalał na taśmie filmowej znany austriacki operator Gerald Samina. Film dokumentalny, który powstał na podstawie materiałów z wyprawy, ma wejść na ekrany kin w przyszłym roku.
Źródło: Fischer Zdjęcia: Red Bull Photofiles Opracowanie: skionline.pl
| powrót
Zobacz
Aktualne wiadomości w twojej poczcie!
|
Sprzęt narciarski 24/25
Porady
|